August 2020  — Projekt medialny August2020 (august2020.info) zbiera i publikuje swiadectwa tortur, pobic i przemocy podczas pokojowych protestow po wyborach prezydenckich na Bialorusi w 2020 roku.

Tortury i przemoc w 2020 roku – historia Aksany D.

22 lata, freelancerka. „Powiedziano mi, że do mnie jedzie pracownik opieki społecznej. Wtedy straciłam grunt pod nogami”

W mieście Stolin na dwanaście tysięcy mieszkańców była tylko jedna osoba, które agitowała i zbierała podpisy na kandydatkę Swiatłanę Cichanouską. To Aksana Dabryjaniec. W dniu głosowania była obserwatorką w jednym z lokali wyborczych. Z czasów letniej kampanii wyborczej Aksana aktywnie udzielała komentarzy dla mediów. Systematycznie — przez zatrzymania, przesłuchania, sporządzenie protokołów, groźby odebrania dziecka — aktywistkę zmuszano do opuszczenia kraju. Od czterech miesięcy Oksana żyje na walizkach w Ukrainie. Boi się przyznać sobie, że jej dziecko najwyraźniej pójdzie do szkoły nie w Stolinie.

Droga, która doprowadziła do sierpnia

— W wieku 15 lat urodziłam dziecko i od tego czasu zaczęło się moje ciężkie samodzielne życie. Na własnej skórze odczułam, jak nie powinno być. W ciągu dwóch lat przed wyborami twardo stanęłam na nogach: byłam manikiurzystką i dobrze zarabiałam jak na Stolin. Pisałam listy do więźniów politycznych, których w tym czasie było sześciu, wysyłałam im pieniądze. Ale u nas nikt nie mówił o polityce. Potem wybuchła pandemia. Mieszkałam naprzeciwko szpitala i widziałam, ile karetek dziennie przywoziło ludzi na oddział zakaźny. Irytowało mnie to i dobijało, że ludzie nie znają prawdy, że ich porzucono. Od zawsze byłam i jestem uczulona na punkcie sprawiedliwości. I to wszystko tak się zbierało, zbierało, i tu nagle — zbiór podpisów. To były moje pierwsze wybory, bardzo chciałam, żeby mój głos miał jakieś znaczenie.

Najpierw chciałam pojechać do Pińska, a potem pomyślałam sobie: przecież w Stolinie jest dużo ludzi, którzy będą chcieli oddać swoje podpisy. Skontaktowałam się z aktywistami z Pińska: „Jeśli znajdziesz chociaż 150 osób, przyjedziemy na jeden dzień”. Od razu stworzyłam czat i dosłownie w ciągu kilku godzin było już tam 150 uczestników. Potem znalazłam miejsce. W pierwszym dniu zebrano 333 czy 335 podpisów. Takich pikiet w Stolinie nie było od lat 90. Nie było reklamy — w mieście nie ma niezależnych mediów. Ludzie, widząc z balkonu, wybiegali, aby oddać podpis. Po pierwszej pikiecie nie spałam przez dwa dni, takie były emocje. Byłam pewna, że wybory zostaną sfałszowane, ale obudziła się cała Białoruś — i nie miałam wątpliwości, że wygramy. Byłam tak pewna siebie, tak odważna.

Jako obserwatorka, poszłam do lokalu wyborczego w szkole, do której chodziłam. Celowo nie brałam udziału we wczesnym głosowaniu, bo wtedy nie wolno agitować. Rozklejałam ulotki i białe wstążki. Jeśli ktoś siedział pod blokiem, pytałam, czy pójdą głosować. I emerytki odpowiadały: „Oczywiście, i to w drugiej połowie dnia”. Był nawet taki moment, że żona milicjanta, gdy kleiłam ulotkę, powiedziała: „Przyklej więcej, żeby wszyscy to widzieli, żeby wiedzieli, na kogo mają głosować». A najlepsze w tym to, że jej mąż brał udział w moim zatrzymaniu i mi groził.

„W pierwszym dniu zebrano 333 czy 335 podpisów. Nie było reklamy, ale nawet widząc z balkonu, ludzie wybiegali, aby oddać podpis”

– Jak się odbywały wybory w naszej szkole wcześniej: przychodziło kilka osób i to tyle. A tu ludzie idą i idą. Mają białe bransoletki. Ktoś puści oczko, ktoś złoży swoją kartę do głosowania, ktoś poklepie po ramieniu lub szepnie do ucha „Niech żyje Białoruś”. W porze obiadowej poszłam do łazienki, kiedy wróciłam, na moim miejscu już siedzieli prorządowi obserwatorzy. Zaczęłam liczyć przed gabinetem — milicjant zaczął mnie wyganiać. Stanęłam więc przed wejściem do szkoły, a następnie usiadłam na ławce na podwórku. To zaczął wypraszać mnie z terytorium szkoły. Nie wyszłam, wokół mnie zebrali się ludzie.

Oczywiście nie udało mi się trafić na liczenie głosów. Dwa razy wychodził do nas milicjant, ostrzegał nas, że wezwie posiłki. Nie reagowaliśmy na to. Było nas czterech lub pięciu. Ludzie już opuszczali sąsiednie lokale wyborcze, a nasz nawet nie zamierzano zamykać. Widzieliśmy, jak podnosili zasłony, żeby sprawdzić, czy tam jesteśmy. Kiedy milicjant wyjechał, poszliśmy do szkoły. Wszyscy członkowie komisji wyborczej wybiegli i murem ustawili się przed gabinetem: „Tylko obserwatorzy mają prawo patrzeć”. Poszliśmy we dwójkę. Łukaszenka otrzymał ponad tysiąc głosów, Cichanouska miała 300. Byliśmy rozczarowani, zamurowało nas.

Nauczyciele, którzy mnie uczyli. Historyk, który był krytyczny wobec rządu, dużo rozmawialiśmy o Majdanie w Ukrainie. „Juryju Michajłowiczu, czy Panu w ogóle nie jest wstyd?” Spuścili głowy i minęli nas w milczeniu. Było to około północy. Postanowiliśmy pojechać do miasta, być może ludzie wyszli — wszędzie była cisza.

Zatrzymanie. Grozili, że mnie zgwałcą…„I tak zaraz wszystko powiesz”

— 11 sierpnia mnie zatrzymano. U nas nie było wtedy żadnych protestów, absolutnie żadnych. Tego dnia chodziłam po mieście i zbierałam podpisy osób, które głosowały w moim lokalu wyborczym na Cichanouską, aby udowodnić fakt sfałszowania wyników. Lecz ludzie się bali. Zrozumiałam, że zaraz ktoś poinformuje o tym milicję. I właśnie podjechał radiowóz, kazano mi usiąść. Być może, przez przypadek mnie zobaczyli, miałam koszulkę „Stolin dla życia”. Poprosiłam, żeby się przedstawili, to wybiegli dwaj mężczyźni, wykręcili mi ręce, wrzucili do samochodu i zabrali do komisariatu.

Mówiłam im, że mam małe dziecko. Zaczęli krzyczeć, że nie trzeba było się opi*rdalać. Droga do komisariatu zajmuje jakieś 10-15 minut, przez cały ten czas darli się na mnie, mówiąc: „Przez takich jak ty pobito naszych braci w Pińsku. No to zaraz będziesz siedzieć i wszystko w tym stylu”. Wyrwali mi z rąk telefon.

W komisariacie nie wiedzieli, jak wytłumaczyć, że mnie zatrzymano. W gabinecie było 5 czy 7 milicjantów: „No, przyznaj się”. A do czego się przyznać — niewiadomo. Zaczęło się przesłuchanie: pytali, czy jeździłam do Pińska. Bo w Pińsku były protesty. Zaczęłam mówić o moich prawach konstytucyjnych (art. 27 — prawo do odmówienia zeznań przeciwko sobie i bliskim krewnym — August2020), ale oni zaczęli krzyczeć, obrażać. Grozili, że mnie zgwałcą, jeśli nie zacznę zeznawać. Że wsadzą do więzienia, że zabiorą dziecko. Mówili: „I tak zaraz wszystko powiesz”. Na moje prośby o adwokata wybuchli śmiechem.

Przez jakiś czas wywierali na mnie taką presję, że zrobiło mi się słabo i zaczęłam zsuwać się z krzesła. Roześmiali się: „Może jeszcze po karetkę zadzwonić?” A ja rozumiem, że mówią to z taką kpiną. Poprosiłam się napić, przyniesiono mi wodę. Ale zraziłam się, przecież nie wiadomo co mogli dodać do wody. Zaprowadzono mnie do dystrybutora wody. Bardzo się bałam. Widziałam już, co się działo w Mińsku, bo miałam Internet. W komisariacie starałam się zachować zimną krew, żeby mnie nie pobili czy nie zgwałcili.

„Takie k*rwy jak Ty należy nie tylko bić, ale i rozstrzeliwać”. — „Które jeżdżą do Pińska na protesty?”

– Ktoś mógł wejść do gabinetu się pośmiać: „O, ta pi*rdolnieta tu siedzi” – i wychodził. W pewnym momencie wszedł jeszcze jeden milicjant, ale ubrany na czarno, usiadł naprzeciwko mnie i zaczął zaciskać pięści, rzucając się na mnie i krzycząc: „Takie k*rwy jak Ty należy nie tylko bić, ale i rozstrzeliwać”. — „Które jeżdżą do Pińska na protesty?”. (W Pińsku byłam tylko na pikiecie przed wyborami). Miałam wrażenie, że zaraz mnie uderzy, bo zaczął puszczać oczko do innych milicjantów, po czym zaczęli wychodzić z gabinetu. Wtedy zaczęłam z nimi rozmawiać. Pytali o wszystko, co dotyczyło Pińska, dlaczego poszłam zbierać podpisy, dlaczego jestem przeciwko Łukaszence.

W moim telefonie znaleźli konwersację z przyjacielem, gdzie dyskutowaliśmy o tym, czy ktoś w Stolinie wyjdzie na protest. Pisałam tam, że w Stolinie wszyscy się boją, a ja najwyraźniej pojadę do Pińska. Zaczęli się drzeć: „No to teraz pójdziesz siedzieć”. Usuwali zdjęcia i filmy z mojego telefonu. Z Telegramu automatycznie pobrało się wideo z Pińska, gdzie OMON został rozpędzony przez protestujących. Najpierw skarżyli się, że ich pobito, że są tacy biedni i nieszczęśliwi, a potem oglądają to wideo: „O, patrzcie, patrzcie, to kosz na śmieci poleciał w moją stronę! I to ten kij, który leciał na mnie!” I się śmieją.

W trakcie sporządzenia drugiego protokółu za rozklejanie ulotek agitacyjnych milicjant powiedział: „Powinnaś mieć męża-milicjanta, który by Cię pi*przył, żebyś się nie zajmowała głupotami”. Przy czym zdejmował przede mną obrączkę, nie wiem, po co.

Tylko jedna osoba wiedziała, że mnie zatrzymano, ponieważ rozmawiałam z tą osobą przez telefon. Zaczął przekazywać informacje dalej przez znajomych, aż w końcu wieści dotarły do mojej mamy. Dzwoniła na mój telefon — odrzucano. W tym samym czasie mama dzwoniła do komisariatu, powiedziano jej, że mnie tam nie ma. Zrozumiałam, dlaczego nie zamknięto mnie w areszcie. Znajomi mówili mi, że kiedy byłam tam, na zewnątrz komisariatu było wiele osób z torbami. To byli krewni zatrzymanych w Pińsku. W areszcie śledczym w naszym mieście nie ma dużo cel, więc te na pewno były przepełnione.

Podpisałam protokoły, ponieważ wydawało mi się, że jestem tam od zawsze. Nie wiedziałam, czy uda mi się wyjść, czy nie. Przetrzymywano mnie tam przez siedem i pół godziny. Wypuszczono mnie około czwartej nad ranem. W letnich ubraniach, na zewnątrz jest noc, nie wiem, która jest godzina. Mówię do nich: „Gdzie mnie zatrzymaliście, tam mnie zawieźcie. Kombinowali, marudzili, ale w końcu znaleźli samochód i mnie odwieźli.

Następnego po tym wszystkim dnia długo nie mogłam dojść do siebie. A dzień później poszłam na pierwszą akcję protestu. Myślałam, że to będzie pikieta jednoosobowa, a zebrało się ponad 30 osób. Na drugi dzień było ich 300, a w marszu — ponad 500. Kiedy w Stolinie już przestali wychodzić, niektórzy jeździli na protesty do Mińska.

Milicjant krzyczał: „Konstytucji się nie stosuje w procesach administracyjnych”. I to przed prawnikiem

– Wynajęłam prawnika i zaczęłam przygotowywać skargi na bezprawne zatrzymanie. Oczywiście, przesyłano odpowiedzi. W odpowiedzi pogrubioną czcionką napisano: „W przypadku powtarzających się zwrotów zawierających informacje, które nie są zgodne z rzeczywistością, Pani działania zostaną poddane ocenie prawnej zgodnie z artykułem 9.2 „Zniesławienie” Kodeksu Postępowania Administracyjnego Republiki Białorusi». W sądach milicjanci mówili, że sama przyszłam do komisariatu.

Sprawę o agitację umorzono z powodu braku corpus delicti. Drugą sprawę (na podstawie art. 23.34 cz. 2 KPA) zwrócono przez sąd do ponownego rozpatrzenia, ponieważ nie mogli mnie osądzić na podstawie jednej wiadomości w telefonie. Co ciekawe: 11 sierpnia nie chciałam podpisać protokołu, ale zobaczyłam, że jest tam napisane „protokół przesłuchania” i tyle. Dają go świadkom. Pomyślałam, że później z pomocą adwokata z łatwością uda mi się zamknąć sprawę. A oni dopisali długopisem „protokół przesłuchania osoby, przeciwko której prowadzone jest postępowanie administracyjne”. I on był uważany za normalny.

Powinnam była poczekać dwa tygodnie lub tydzień, a gdyby nie wezwano mnie do ponownego sporządzenia protokołu, sprawa zostałaby zamknięta — minąłby termin. Ale musieli mnie znaleźć. Funkcjonariusze milicji często śledzili mnie pod moim domem. Pewnego dnia zaczęli pukać do drzwi. Nie otworzyłam. Pewnie mnie zobaczyli i zaczęli się włamywać. Drzwi w moim mieszkaniu są stare, jedno uderzenie — i odpadną. Przeczekałam to i poszłam do komisariatu z adwokatem.

Przekreślili protokół o wiadomościach w telefonie i zaczęli sporządzać tylko za to, że byłam na mieście na proteście (na podstawie artykułu 23.34 część 1). Mojego adwokata próbowali wyprosić z gabinetu, krzyczeli na mnie: „Musisz zeznawać przeciwko sobie”. Kiedy powołałam się na Konstytucję, milicjant krzyknął: „Konstytucji się nie stosuje w procesach administracyjnych”. I to przed prawnikiem. W końcu otworzył Kodeks Postępowania Administracyjnego i zaczął czytać, wkurzył się, rzucił kodeksem, gdy przeczytał, że mam rację. Było to bardzo zabawne. Mój prawnik zaczął sporządzać skargi — krzyczeli: „Wsadzimy Cię z nią do więzienia”. W końcu milicjant się uspokoił: „Jeśli nie chcesz zeznawać przeciwko sobie, wydaj tych (pokazuje nagranie), którzy byli na placu”. I znowu historia się powtórzyła.

Proces sądowy odbył się dzień wcześniej, ponieważ pomieszano terminy i mnie o tym nie poinformowano. Kara grzywny 1200 złotych. Ekspertyza telefonu upoważniała do jego całkowitego lub częściowego zniszczenia. A kiedy odesłano mi go po ekspertyzie, już nie działał.

Przeszukanie i wyjazd. „Żyjesz w oczekiwaniu, że muszą Cię „uspokoić”, spacyfikować, zmusić, żebyś się zamknęła”

— Od września piszę dla regionalnego wydania „Pierwszy region”. Nie mamy w mieście niezależnych mediów, lecz informacji jest dużo. W mieście mnie już znają i od razu przysyłają mi informacje. Mogę komuś pomóc, porozmawiać z prawnikiem, doradzić w kwestiach prawnych. Cieszę się, że ludzie wiedzą, że można się do mnie zwrócić. Po zatrzymaniu napisałam post na Facebooku i pewna kobieta zaproponowała mi pomoc w znalezieniu adwokata. Jako wolontariuszka nosiłam również paczki dla zatrzymanych. Sama, nikt mi specjalnie nie pomagał. Wychodziłam, rzecz jasna, na protesty. Chodziłam na posiedzenia sądowe. Pilnie mnie obserwowano.

A potem wezwano mnie do Komitetu Śledczego. Po raz pierwszy. Przesłali wezwanie. Ktoś w naszym mieście napisał na budynku słowa, obrażające milicję. Nawet nie wiem, gdzie się mieści ten budynek. Ale z jakiegoś powodu występowałam w roli świadka w sprawie karnej. Jakieś dwa miesiące później wracałam po południu do domu — i słyszę jakieś hałasy na klatce schodowej. Zdałam sobie sprawę, że to chyba po mnie.

Przez pierwsze dwa miesiące po zatrzymaniu jeździłam tylko taksówką, ponieważ powiedziano mi: „Zawsze będziemy Cię zatrzymywać, jeśli zobaczymy, że nosisz jakieś „złe” koszulki lub cokolwiek innego». Bałam się samochodów. Lecz potem żyjesz w oczekiwaniu, że muszą Cię „uspokoić”, spacyfikować, zmusić, żebyś się zamknęła. Byłam zbyt aktywna dla Stolina, gdzie chcieli pokazać obrazek, jakie wszystko jest ciche i spokojne i że nikt nie protestuje. Byłam tak zmęczona życiem w tym oczekiwaniu, że kiedy już są, przyszli — no, nareszcie, już znam swoją przyszłość.

„Wiedziałam, że mnie zabiorą, ale musiałam sprawić, żeby się trochę pomęczyli”

Byli świadkowie, czterech lub pięciu milicjantów, pokazano mi upoważnienie prokuratora. Poprosiłam o adwokata, lecz mi odmówiono, odmówiono również nagrania wideo, podobnie jak niezależnych świadków. Powiedzieli, że skoro to było graffiti, będą szukali jakichś balonów z farbą. Przyszli, żeby mnie przeszukać jako świadka. Ale tylko do mnie w całym mieście.

Przeszukanie trwało około 45 minut, odbywało się zupełnie w porządku. Starannie przejrzeli wszystkie moje rzeczy, ale skonfiskowali moją koszulkę „Stolin dla życia”, plakat, przedrukowane artykuły o mnie w mediach, biało-czerwono-białą bransoletkę i stary aparat fotograficzny. Od razu po wyłączeniu kamery powiedzieli: „Oddawaj telefon”. — „Przeszukujecie pomieszczenie — szukajcie tam telefonu”. A telefon był w kieszeni. „Nie, musisz nam do oddać”. Zaczęłam się z nimi kłócić, zaczęłam czytać artykuły KPA. Zaczęli na mnie krzyczeć: „Oddaj nam telefon dobrowolnie, bo Cię skujemy i wywieziemy. Chcesz tego? A dodatkowo wpiszemy, że stawiałaś opór”. Świadkowie wtedy już wyszli, pozostało trzech milicjantów.

Przez trzy godziny wywierali na mnie presję na różne sposoby. Zadzwonili do komisji do spraw nieletnich, żeby pojechali i odebrali moje dziecko ze szkoły, bo mnie zatrzymują. Próbowali wyprowadzić mnie z mieszkania. Krzyczeli na mnie za komentarze w mediach: „Jeśli się nie zamkniesz, wsadzimy Cię do więzienia”. Dzwonili do przełożonego, usłyszałam, jak mówią: „Ona nie chce oddać, co mamy zrobić? Nie możemy po prostu zabrać…” Czułam, że robię coś dobrze.

Wiedziałam, że mnie zabiorą, ale musiałam sprawić, żeby się trochę pomęczyli. Nawet nie drgnęłam. Kiedy powiedzieli, że zabierają mnie do komisariatu, spakowałam rzeczy, usiadłam i czekałam, co będzie dalej.

Potem przyjechała kobieta z milicji i ci świadkowie, co byli. Nie pytali mnie, czy mogą wejść do mieszkania, chodzili jak u siebie w domu. Tyle że zamknęłam wszystkie pokoje i kazałam im być na korytarzu. W końcu ta kobieta po prostu przyparła mnie do ściany i wyjęła telefon z kieszeni. Ze słowami „Przeszukanie zakończone” zaczęła wypełniać papiery. I wyszli. Czyli przeszukanie trwało 5 godzin.

Z powodu zatrzymań, przeszukań, sposobu zachowania się funkcjonariuszy milicji, w cudzysłowie „mężczyzn”, czuję coś pomiędzy strachem a obrzydzeniem do mężczyzn.

„Przeze mnie nad moją córką znęcano się w szkole. Kiedy się denerwuje, leci jej krew z nosa. Kiedy rozbiera się po szkole, na podłodze kałuża krwi

– Zrozumiałam, że nie odpuszczą mi. Zaczęłam myśleć o przeprowadzce. Dzień później dostałam telefon, że do mnie jedzie pracownik opieki społecznej. Wtedy straciłam grunt pod nogami. Spakowałam się dosłownie w 15 minut. Właśnie, gdyby nie ten telefon, zostałabym na Białorusi.

Zadzwoniłam do mamy: „Weź, proszę, dzieci i wyjdźcie na zewnątrz na kilka minut”. Podjeżdżam, mówię, że wyjeżdżam do Ukrainy. Oczywiście, że nie chciałam wyjeżdżać. To tak, jakbyś coś zdradzał. Cała się trzęsę. Mama zaczęła płakać, dzieci zaczęły płakać. Stałyśmy tak przez pięć minut, pożegnałyśmy się, i my z córką wyjechałyśmy. Bardzo się cieszę, że rodzice darzą mnie ciepłym, dobrym słowem. Szczerze mówiąc, mieszkając na Białorusi, nie sądziłam, że mam wielką potrzebę bycia z mamą, a kiedy wyjechałam, niesamowicie potrzebowałam krewnych w pobliżu.

Wyjeżdżałam w weekend, a w poniedziałek dowiedziałam się, że przeciwko mnie wszczęto postępowanie w sprawie stawiania oporu milicji. Rozumiem, że chcieli mnie skazać na areszt administracyjny, i stamtąd bym już nie wyszła. Od lutego jestem w Kijowie. W Stolinie Główny urząd do spraw walki z korupcją wzywa moich znajomych na przesłuchania w mojej sprawie. Coś na temat dochodzeń finansowych. Nie rozumiem dlaczego, chociaż podczas przeszukania pytali mnie, czy ktoś mi płaci albo czy ja komuś płacę, i kto finansuje protesty.

Przez nerwy miałam zaburzenie hormonalne, miałam zawroty głowy. Chodziłam do psychologa, bo miałam ataki paniki. Biorę tabletki nasenne, przed tym spałam dwie-trzy godziny. Miałam koszmary i już nie kładłam się spać, bałam się. Emigracja jeszcze bardziej pogorszyła sytuację. Ponadto, gdy wyjeżdżaliśmy, z dzieckiem miałyśmy wypadek samochodowy pod Mińskiem. Była straszna śnieżyca i najpierw wjechałyśmy do rowu, a kiedy wyjechałyśmy, zderzyłyśmy się z innym samochodem. I to było traumatyczne. Tu, w Ukrainie, czuję się bezpiecznie, lecz kiedy dowiaduję się, że moi przyjaciele i znajomi są wzywani do milicji w mojej sprawie, zaczynam się martwić o moich bliskich, przypominając sobie chwile tej całej niesprawiedliwości — i czuję się szalenie źle. Mam takie okresy, kiedy przez dwa dni nie mogę wstać z łóżka, zapominam nawet zjeść.

Przeze mnie nad moją córką znęcano się w szkole. Nasza nauczycielka była tzw. Jabaćką (zwolenniczka Łukaszenki). Zobaczyła zdjęcia w telefonie — moja córka chodziła ze mną na wszystkie protesty — postawiła ją przed całą klasą i zaczęła ją piętnować. „Wszyscy, którzy chodzą na protesty, są narkomanami i alkoholikami. A twoja matka co… Płacą jej pieniądze w Polsce”. Uderzyła linijką po rękach, bardzo się czepiała, powiedziała, że córka zostanie na drugi rok. Kiedy córka się denerwuje, leci jej krew z nosa. Kiedy rozbiera się po szkole, na podłodze kałuża krwi. Zaczęła bardzo chorować. Poszłam do dyrektorki. Nasza dyrektorka jest jedyną osobą w Stolinie, która nie sfałszowała wyników wyborów. Dziecko rzadziej chodziło do szkoły: akurat koronawirus.

Moja córka wiedziała o moim zatrzymaniu. Żyjąc w oczekiwaniu na aresztowanie, przygotowałam ją na to, że jeśli w pewnym momencie zostanie odebrana ze szkoły przez obcych ludzi w mundurach, to przyjdzie jej tata lub babcia i wszystko będzie dobrze. Bardzo tęskni za wszystkimi, często płacze.

„Teraz trzeba zająć się sobą, rozwijać się, żeby przynosić korzyść Nowej Białorusi”

– Miałam ogromne wsparcie ze strony białoruskiej emigracji na całym świecie. Lecz chciałam mieć wsparcie w moim mieście. Poczułam żal. Jeszcze we wrześniu przestały przychodzić do mnie na manicure. Wszędzie byłam obecna w mediach — pewnie się bały. Pozostali tylko wierni klienci. W Stolinie są ludzie, którzy mnie wspierali. To moje klientki i kilka osób, których nawet nie znałam osobiście. Jestem im bardzo wdzięczna. Ale był też mobbing. Ludzie zaczęli pisać: wyjechałaś, nie masz prawa nic mówić w kontekście Białorusi. Krążyły plotki, że chodziłam na protesty tylko dla pieniędzy.

Czułam żal, że w mieście wszystko się uspokoiło. Ludzie albo się boją, albo po prostu nie zdają sobie sprawy, jak są ważni… Wolności trzeba się domagać. W moim mieście zawsze istniało pojęcie „oby nie u mnie”. Zaczęła się presja wobec przedsiębiorców, którzy brali udział w protestach. I z jakiegoś powodu ludzie nie okazali solidarności z nimi. Stały dwa prywatne sklepy, a między nimi otworzyli sklep sieci „Hit”. I ludzie zaczęli chodzić do „Hitu”. Chociaż apelowałam o wsparcie naszych przedsiębiorców, przecież oni zbierali ludziom pieniądze na grzywny. W zasadzie mogę ich jakoś zrozumieć, ale nie akceptuję takiej pozycji.

Wszyscy tutaj zdajemy sobie sprawę, że nie wrócimy szybko do domu i staramy się zaakceptować ten fakt. Ja, mieszkając w Ukrainie od około pół roku, mam w domu dwa talerze, dwa kubki i dwie łyżki. Nie mogę kupić sobie naczyń — to swoisty opór. I wielu z tych, którzy tu są, też jest w takim stanie. Zdaję sobie sprawę, że mam w domu babcię po sześćdziesiątce i gdyby coś się stało, nie mogłabym przyjechać. Mam małych braci, najstarszy ma 13 lat, płaczą, bo tęsknią za mną. Niedawno milicjant zadzwonił do mojego brata na numer, który zostawiłam, i pytał, gdzie jestem. Mój brat chodzi do trzeciej klasy. Powiedział: „Aksana jest w Ukrainie, nie ma jej tutaj, nie dzwońcie do mnie». A potem płakał i przepraszał: „Czy na pewno nie zrobiłem Ci żadnej krzywdy?” Przez długi czas go uspokajałam, że dobrze powiedział.

Czytając wiadomości, człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile jeszcze będziemy musieli przeżyć, aby dotrwać do końca. Oczywiście, to wszystko jest bolesne i traumatyczne, ale rozumiem, że w każdym razie nastąpi to, na co czekaliśmy: zmiana władzy. Mogę powiedzieć, że jestem silna, odważna i że wszystko mi się uda. Mam teraz więcej pewności siebie. Zrozumiałam, że mój wybór, aby wyjechać i pozostać na wolności, był słuszny. I że teraz trzeba zająć się sobą, rozwijać się, żeby przynosić korzyść Nowej Białorusi.

P.S. Aksana odwołała się od postanowienia sądu i niejednokrotnie składała skargi na działania milicji wobec niej. Lecz nie przyniosło to żadnych efektów. Dziewczyna podejrzewa, że na Białorusi wszczęto przeciwko niej postępowanie karne.

Autor: Zespół Projektu August2020

Zdjęcie: zespół projektu August2020

Back to top button